sobota, 28 lipca 2012

Dlaczego nie zrobiliśmy zakupów w Danii?


Jeśli ostatnio po odejściu od kasy przyłapałeś się na kilkakrotnym sprawdzaniu, czy zgadzają się ceny na paragonie i prowadząc niezupełnie wypełniony zakupami kosz, to nie popadaj w panikę. Podobnie lekko zdumieni muszą czuć się po każdych zakupach Norwegowie lub turyści. Mogliśmy się  przecież tego spodziewać, gdyż Norwegia nie słynie tylko z fiordów, ale także z najwyższych cen w Europie.

Nic jednak nie przygotowało nas na rachunek na 750 koron za podstawowy koszyk produktów, w którym największym luksusem była paczka mrożonych hamburgerów i 6 piw. Jakże nam te piwa potem przez tydzień smakowały!


Zakupy w Norwegii robi sie głównie w Rema 1000, Coop lub małych sklepach Joker i 7-Eleven. Różnica pomiędzy Remą a Coopem jest na tyle znacząca, że warto zlokalizować w swojej okolicy Coopy z czerwonym logo. Wyposażone są one zawsze w automaty do zwrotu butelek z kaucją i stację benzynową do kompletu. Mini stacje można też z łatwością znaleźć przy sklepikach w małych miejscowościach i na przystaniach. Nie należy się łudzić, że ceny benzyny u producenta będą znacznie niższe od innych krajów europejskich. Litr oleju napędowego na stacjach Statoil kosztował pomiędzy 13 a 13.5 korony. 

Jednakże nie samym chlebem żyje człowiek, zwłaszcza na urlopie. W tej dziedzinie realia norweskie okazują się chyba najbardziej nieprzystępne i wymagają kalkulowania. Lekcję wydawania pieniędzy otrzymaliśmy w Bergen, gdzie kuszą turystów ładne kawiarnie i restauracje. Wiedzeni instynktem doświadczonych podróżników udaliśmy się w stronę portowego rynku, gdzie  przed oczami turystów rozkładali swoje skarby mniejscowi sprzedawcy i  kucharze. Można tu było dostać piękne okazy skór owczych i reniferów w przedziale od 80 do 100 Euro, a także tradycyjne wełniane  wyroby.



Naszą ulubioną pamiątką okazały się jednak okazałe ręcznie produkowane miecze.


 


 Kulinarnymi specjałami były oczywiście ryby i owoce morza, które w zestawie z sałatką i bułką kosztowały od ponad 100 do 250 koron za porcję. Ratunkiem okazał się sklep 7-Eleven, który oferował dania barowe, jak Hot Dogi, panini, spaghetti itp. w przystępnych cenach.   

Ostatecznie jednak największą przyjemnością okazała się niezawodnie uczta wokół grilla z widokiem na góry.

 


niedziela, 22 lipca 2012

Pierwsze Godziny w Norwegii

Zaraz po zapakowaniu się na katamaran o wdzięcznej nazwie Fjord Cat i jako że duńskie wypieki z rana przestały już trzymać, skierowaliśmy nasze pierwsze kroki do pokładowego sklepiku na dosyć późne (było dobrze po 12:00) śniadanie. Oferta nie wybiegała poza to, co oferuje lokalny skandynawski sklepik spożywczy, może poza hot dogami i kiełbaskami z grilla (Pølse) w przeróżnych konfiguracjach i z kilkoma warzywnymi dodatkami do wyboru.

To okazało się taktycznym błędem, bo w międzyczasie pokład wypełnił się pasażerami i znalezienie wolnego fotela w dogodnym miejscu okazało się nie lada wyzwaniem, szczególnie że niedługo po wypłynięciu statek zaczął dość intensywnie bujać, a my nieśliśmy ze sobą świeżo zakupione kiełbaski i napoje. Mimo wszystko udało nam się doczołgać do jednych z ostatnich wolnych foteli na pokładzie, chociaż nie obeszło się bez komentarzy współpodróżnych sugerujących przeholowanie z procentami.

Prawie w Kristiansand
Podróż, pomimo że trwała zaledwie dwie godziny (Fjord Cat naprawdę zadziwia swoją szybkością), była odrobinę nużąca - na pokładzie nie działo się zbyt wiele, a wietrzna pogoda nie sprzyjała spacerom po zewnętrznej jego części. Jedynym urozmaiceniem był widok skalnych wysepek, zwiastujących rychłe dobicie do brzegu w Kristiansand.
Po wylądowaniu musieliśmy przebić się przez labirynt krętych ścieżek wyprowadzających nas z portu na główną trasę. Po drodze minęliśmy przedstawiciela służby celnej wyrywkowo sprawdzającego samochody. Nie wiadomo jakimi kryteriami się kierował, podejrzewam że zatrzymywał te, których pasażerowie wyglądali na przemytników ziemniaków (Norweskie przepisy celne zabraniają wwozić ziemniaków zagranicznego pochodzenia, podobno powodem tego jest ochrona rodzimych produktów przed... stonką).

Do Levik, gdzie znajdował się nasz domek wczasowy pozostało nam magiczne 222 kilometry. W normalnym warunkach oznacza to około dwóch godziny za kółkiem, jednak warunki norweskie do takich nie należą. Brak autostrad, niekończące się serie serpentyn, tunele, roboty drogowe z ruchem wahadłowym i ograniczenia prędkości, w niektórych miejscach nawet do 40 km/h nie dają szans na zbyt szybką jazdę, chyba że kierujący ma ochotę na „odrobinę adrenaliny” kosztującą trochę więcej niż bilet do Tivoli. Nie będę tutaj cytował taryfikatora mandatów, chcącym pogłębić swoją wiedzę z tej dziedziny polecam wpis na blogu Evewnorwegii.
W tym miejscu muszę zaprzeczyć plotkom na które natknąłem się w Internecie, jakoby Norwegowie jeździli powoli, grzecznie i obsesyjnie przestrzegali przepisów. Kilka razy jadąc z maksymalną dozwoloną prędkością byłem wyprzedzany przez samochody na norweskich numerach "lecących" ile fabryka dała, w tym raz na zakręcie i z wciśniętym klaksonem. Nie wspomnę już o tym co wyprawiają, gdy wypuszczą się na szwedzkie autostrady.
Nareszcie u celu: Lysefjord, wioska Forsand i góra Uburen
 Do celu udało nam się tam dotrzeć po ponad czterech godzinach wyczerpującej drogi, co w sumie nie jest takim złym wynikiem, szczególnie że musieliśmy troszeczkę poczekać na prom przez Lysefjord. Dosyć wymagającą trasę zrekompensowały nam niesamowite widoki skalistych klifów, potężnych fiordów i jezior, z różnych perspektyw, bo raz droga biegnie szczytem, a kilkanaście kilometrów później doliną. Namiastkę tego można zobaczyć na filmiku poniżej.


Pierwsze Godziny w Norwegii from wrozjazdach.blogspot.com on Vimeo.

Nasi wakacyjni sąsiedzi
Po zameldowaniu i odświeżeniu, niezwłocznie udaliśmy się na zakupy do Remy 1000 w Jørpeland, ale o tym już w następnym wpisie...

poniedziałek, 16 lipca 2012

Kierunek Jutlandia


To za co kochamy Danię, czyli ogromne, piaszczyste plaże
Drogę do wymarzonego celu bardzo szybko odmierza się w wyobraźni, jednak w prawidzym życiu trzeba się mierzyć z faktami, wyrażonymi w tym przypadku bardzo konkretną liczbą 1568 kilometrów, które dzielą południowo – wschodnią Anglię od Norwegii. Być może odległość ta wydaje się nieco zniechęcająca, ale niepotrzebnie, gdy blisko autostrad istnieją takie miasteczka, jak Quickborn  pod Hamburgiem w Niemczech z wygodnie umiejscowionym hotelem. Dla nas była to wyczekiwana przystań w pierwszym dniu podróży, która chociaż nie oferowała w ten wieczór jedzenia i trunku, to przynajmniej  zapewniła czysty i przestronny pokój. Kobieca przezorność w zabieraniu prowiantu na wszelki wypadek, uchroniła nas także przed nieprzyjemnym uczuciem zasypiania z pustym żołądkiem.

Statuła rybaka - Hirtshals
Dzień wyjazdu zaczął się o nieprzychylnej dla samopoczucia godzinie 3:30 nad ranem, a pierwszy test nawigacyjny już miał miejsce podczas wyjazdu z portu na autostradę we francuskiej Dunkierce.  Musieliśmy ufać, że chociaż podążamy za znakami na Calais znajdującym się w przeciwnym do obranej trasy kerunku, to dotrzemy do właściwego węzła na autostradzie. Nieocenioną pomocą okazał się stary i zasłużony atlas drogowy, który regulował kierunek podóży na wypadek, gdy pracowici Belgowie i Holendrzy wybudowali nowe węzły komunikacyjne, lub gdy nawigacja satelitarna nie zauważyła ważnego rozjazdu pod Antwerpią. 

Niespodziewane atrakcje oferuje długi odcinek trasy przez Niemcy. Nie tylko można z czystym sumieniem testować możliwości techniczne swojego samochodu i podziwiać zdolności rajdowe Niemców, ale także najeść się do syta w przydrożnych restauracjach i zaczerpnąć świeżego powietrza w tym zaskakująco gęsto zalesionym kraju. 

Włochate wydmy - Tornby Strand
Następny poranek zastał nas podekscytowanych i wypoczętych. Przed nami była zaledwie kilugodzinna trasa po niebywale pustych autostradach Danii, prowadzących na samą północ do Hirtshalts, skąd odpływają promy do Norwegii. Nie warto się jednak spieszyć za wszelką cenę, gdyż Dania ma także coś do zaoferowania. Trudno uwierzyć, że płaski i bardzo monotonny krajobraz rolniczy na końcu drogi przekształci się w cudowne białe wydmowe plaże, rozciągające się na przestrzeni kilometrów. Białe piaski duńskiej Jutlandii i Kopenhaga na pewno przyczyniły się do tego, że Duńczycy to najszczęśliwszy naród Europy. A może to fakt, że nikt cię tam nie podejrzewa o nieuczciwe zamiary, nawet gdy jesteś przybyszem  z zagranicy, ale to już temat na kolejną opowieść. Najnudniejszy według niektórych kraj w Europie wyróżnia się uproszczoną, współczesną architekturą, opartą na bazie figur geometrycznych w wielorakich zestawieniach. Prostotę stylu przełamują żywe kolory elewacji wzdłóż głównych ulic. Piękno Danii nie tkwi jednak w miasteczkach pokroju Hirtshals, ale w urokliwych plażach i historycznych miastach. Jednak nawet tu znaleźliśmy restaurację, w której podaje  się niemalże podwójne porcje, a płaci jak za pojedyncze. Dla zaciekawionych jest to dosyć obszerna restauracja na początku Norregade serwująca między innymi pizzę i kebab.
Piaskowe wydmy - Tornby Strand
Tani, ale praktyczny murek z 
plażowych kamienii - Hirtshals
Ta, a także wcześniejsze podróże do Danii utwierdziły mnie w przekonaniu, że naród ten nie jest zwolennikiem tworzenia miejsc pracy tam, gdzie klienci mogą obsłużyć się sami. Jest to najbardziej widoczne na stacjach benzynowych oddalonych od miast, gdzie królują automaty samoobsługowe. Na szczęście oferują one tłumaczenie zarówno w języku niemieckim, jak i angielskim.

Samochody upchane na promie
do Kristianand
Z pełnym bakiem i wspomnieniem relaksu na białych plażach pora wyruszać w najważniejszą podróż. W porcie czekał już katamaran Fjordline, który w niespełna kilka godzin miał nas przetransportować do norweskiego Kristiansand. Optymizmem nie napawało oberwanie chmury w oczekiwaniu na wjazd na prom i wciąż jeszcze nie wiedzieliśmy, że po drugiej stronie czekała na nas słoneczna pogoda i moc wrażeń. Na szczególną wzmiankę zasługują tu panowie z obsługi statku, którzy z niezwykłą finezją i kreatywnością wykorzystali każdy milimetr wolnej przestrzeni, aby zmieścić wszystkie samochody. Lekko zdumiony wyraz na twarzach innych kierowców świadczył o tym, że nie tylko my zastanawialiśmy się, jak stąd później wyjedziemy.



Z Londynu do Hirtshals w 4 minuty from wrozjazdach.blogspot.com on Vimeo.